Od kilku miesięcy psychicznie przygotowywałem się do tego, co miało nastąpić z nadejściem wiosny. Tylko z kilkoma osobami dzieliłem się moim planem. Tylko kilkoro znajomych wiedziało o tym pomyśle, gdyż trzymałem go dla siebie do ostatniej chwili. Czemu? Aby, jak to mówią, nie zapeszyć. Nie chciałem zdradzać całego planu, bo po prostu głupio byłoby odwoływać wszystko w razie niepowodzenia. Teraz do wyruszenia w drogę pozostały dwa tygodnie, nie ma już więc chyba takiej obawy.
Czas ruszyć w drogę. Za dziesięć dni biorę mały plecak i zaczynam kolejną przygodę.
Poprzednim celem była Azja. A co teraz? Wypadałoby zwrócić się w inną stronę świata. Ameryka Południowa po takiej przygodzie to w ogóle minimum… Jeszcze lepsza byłaby Afryka lub Antarktyda. Ale spokojnie, wszystkie poczekają. Po dwóch latach na obcym kontynencie postanowiłem zobaczyć z bliska, jak wygląda nasza Europa.
Będzie to podróż nietypowa, bo nietypowy będzie środek transportu. Ruszam w tą podróż pieszo.
Początek? Rodzinna Warszawa.
Koniec? Santiago de Compostela i wybrzeże Atlantyku w zachodniej Hiszpanii.
Co pomiędzy? Trzy miesiące i około 3500 kilometrów wędrówki. Przez najbliższych 100 dni moje nogi będą jedynym środkiem transportu.
Dlaczego wędrówka? Dlaczego pieszo? I dlaczego do Santiago?
Jak mówi legenda, na początku IX wieku miejscowy pasterz odnalazł na terenie północno-zachodniej Hiszpanii, grób apostoła Jakuba. Tradycja mówi, że święty udał się tam, by głosić Ewangelię, trudno w to jednak uwierzyć, gdyż już w pierwszym wieku zginął śmiercią męczeńską w Ziemi Świętej. Szczątki świętego miały być stamtąd przewiezione statkiem i spoczywają obecnie w katedrze pod jego wezwaniem. Prawda to czy nie? Nie ma to chyba większego znaczenia. Świątynia wyznaczająca centrum miasta, od ponad tysiąca lat jest celem pielgrzymek ludzi z całej Europy. Święty Jakub zaś stał się patronem Hiszpanii oraz opiekunem pielgrzymów.
O hiszpańskim mieście Santiago usłyszałem wiele lat temu, ale wtedy nie miałem pojęcia prowadzącym do niego szlaku pielgrzymkowym. Dopiero w czasie podróży po Azji wpadła mi w ucho opowieść o czymś co nazywano „Camino” – Droga. O starym szlaku pielgrzymkowym i chrześcijańskiej legendzie o odnalezieniu tam ciała apostoła. Z początku pomysł wędrowania kilkuset kilometrów przez cała Hiszpanię uznałem za ciekawy, ale niespodziewanie dla samego siebie „wsiąkłem” w ten temat – i nie mogłem się uwolnić. Po powrocie do Polski myślałem o Camino tak często, że pomysł ten zawładnął kompletnie moim umysłem i stało się jasne, że jedyny sposób, aby uwolnić się od natrętnej myśli, to pójść tam. Wiedziałem już, jaki będzie mój następny cel. Zdecydowałem, że gdy tylko się da, ruszam do Santiago.
Kiedy podjąłem tą decyzję, poczułem się lżejszy, jakbym uwolnił się od jakiegoś ciężaru. Fakt, że Camino nie dawało mi spokoju oznacza chyba, że przejście tej drogi jest mi w jakiś sposób potrzebne, choć nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Czasem jednak nasza intuicja wie, co jest nam niezbędne, nawet jeśli rozsądek nie dopuszcza jej do głosu.
Pielgrzymka do Santiago prowadzi kilkoma drogami, z których najbardziej znana zaczyna się we francuskich Pirenejach, w miejscowości Saint-Jean-Pied-de-Port. Przekracza granicę z Hiszpanią i prowadzi przez całą szerokość kraju, ze wschodu na zachód, w pobliże Atlantyku. Dojście do Santiago to około 800 kilometrów wzdłuż północnego brzegu Hiszpanii. Po dotarciu tam, można przejść jeszcze krótki fragment szlaku nad ocean. Znajduje się tam przylądek Finisterre, którego nazwa w języku łacińskim oznacza „koniec ziemi” – średniowieczni pielgrzymi, którzy docierali w to miejsce wierzyli, że dalej nie ma już nic.
Szlaków pielgrzymkowych do Santiago jest zresztą kilka i zaczynają się one w różnych punktach Hiszpanii.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie zmodyfikował szybko pierwotnego pomysłu. 800 kilometrów to miesiąc wędrówki. Czemu jednak zamykać się tylko w jednym kraju? Czemu nie zacząć wędrówki bliżej domu? Szlaki pielgrzymkowe świętego Jakuba wyznaczane są w wielu krajach Europy, także w Polsce. Już w średniowieczu pielgrzymowano do grobu apostoła ze wszystkich części Europy. Grzesznicy, dla których wędrówka była pokutą lub wierni, pragnący wymodlić specjalne łaski – wszyscy oni zaczynali wędrówkę u drzwi swoich domów. I tak zdecydowałem, że pójdę do Santiago z rodzinnej Warszawy.
Dlaczego pieszo? Dlatego, że przez setki lat pielgrzymi zmierzali do Santiago na własnych nogach. I dlatego, że idąc wolno widzimy tak naprawdę najwięcej. Odwiedzane miejsca mijamy powoli, mamy czas by je poznać, smakujemy drogę wszystkimi zmysłami, lepiej poznajemy ludzi. Mamy czas na refleksje, na spotkania. Wędrowanie to najprostszy, najbardziej pierwotny sposób przemieszczania się. Gdy wędrujemy do miejsc świętych, sama droga staje się modlitwą. Odmawiamy różańce, recytujemy mantry, wędrujemy wokół stup i czortenów. Monotonny rytm naprzemiennie stawianych kroków wyzwala w nas czasem inny stan świadomości. W chrześcijaństwie, islamie, buddyzmie, hinduizmie znajdziemy ten sam mechanizm.
Po drodze chciałbym zobaczyć mój kontynent. Nie miasta, ale Europę prowincjonalną, Europę małych miasteczek i wsi. Tam, gdzie czas płynie bardziej ospale niż w metropoliach.
Dlaczego wędruję? Bo to mnie uspokaja. Pozwala odłączyć od pędu codziennego życia. Mogę wtedy przemyśleć różne rzeczy. A poza tym po prostu to lubię. Na tyle, że zafascynowała mnie idea Camino, jak w Hiszpanii nazywają tę drogę. Mam nadzieję, że będzie to ciekawe doświadczenie i okazja do poznania trochę innej Europy.