Geoblog.pl    lukaszs    Podróże    Pieszo przez Europę    Camino Primitivo – Droga Pierwotna
Zwiń mapę
2013
28
lip

Camino Primitivo – Droga Pierwotna

 
Hiszpania
Hiszpania, Lugo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2611 km
 
Ostatnią noc na Drodze Północnej spędziłem, wbrew pierwotnemu planowi, w Sebrayo. Właściwie chciałem iść dalej, do Villaviciosa, ale przechodząc przed bramą budynku, zobaczyłem siedzących tam pielgrzymów. Byli wśród nich tacy, z którymi spotykałem się na szlaku od ponad tygodnia i razem spędzałem wieczory w kolejnych albergues. Cztery butelki cydru, chłodzące się w kuchni, przeważyły szalę. Wystarczyło kilka dni, bym stał się fanem tego napoju, typowego dla Kantabrii i Asturii.

Za Villaviciosa szlak do Santiago rozdziela się. Dalej na zachód prowadzi Droga Północna, której słupki kierowały mną od granicy w Irun. Nieco bardziej na południe, w góry, prowadzi Camino Primitivo.

„Primitivo” – cóż to oznacza? Nawet Hiszpanie jakby o tym pomału zapominali. W anglojęzycznych przewodnikach nazywa się ją „Primitive Way” czyli „droga prymitywna”, tymczasem znaczenie tego słowa jest zupełnie inne. „Primitivo” to „pierwotna”, pierwsza. To droga, która ponad tysiąc lat temu wyruszył, krótko po odkryciu grobu św. Jakuba, król Asturii, Alfons II Cnotliwy. Stał się on pierwszym pielgrzymem idącym do Santiago, a jego droga pierwszym szlakiem pielgrzymkowym. Przez lata najbardziej popularnym, dopóki pierwszeństwa nie odebrała mu idąca bardziej na południe Droga Francuska.

Drogę Północną opuściłem w Villaviciosa i już półtora dnia później znalazłem się w Oviedo, gdzie Camino Primitivo ma swój tradycyjny początek. Tu na powrót zrobiło się pusto. Zniknęli gdzieś znajomi, których kilkoro mijałem regularnie wędrując wzdłuż wybrzeża. Idących do Santiago nagle zrobiło się znowu niewiele, niczym na początku wędrówki przez Hiszpanię. Tu znowu zaczęły się góry. Przewodnik, który znalazłem po drodze, z rozmachem opisuje dziesiątki pamiątek historycznych jakie czekają na wędrującego, niemal w każdej wsi czy miasteczku. Trochę dałem się nabrać. Rzymskie mosty są już ledwie widoczne spod gęstej roślinności, stare domy wyglądają mniej więcej tak samo jak współczesne, a średniowieczne kościoły są co do jednego zamknięte na klucz. Rzecz, której we Francji czy Niemczech nie było. Szkoda. Zostały jednak góry. I ludzie, których przybywało na drodze z każdym dniem.

Prawdziwa Droga Pierwotna zaczęła się dla mnie jednak dopiero w małym miasteczku Tineo, głęboko w górach Asturii. Dopiero tam krajobraz stal się prawdziwie górski, miejscami niemal dziki. Wędrowałem wśród mgły, wąskimi ścieżkami, zostawiając daleko za sobą zabudowania, drogi i głosy ludzi. W takich chwilach czułem się kompletnie osamotniony i zdany na siebie. Nawet gdy schodziłem do wsi i spotykałem tam ludzi, miałem wrażenie pustki i odłączenia od tego, co nazywamy życiem. Bywały chwile prawdziwej samotności, jakiej nie doświadczyłem od dawna i prawdziwego zmęczenia, gdy do przejścia było jeszcze kilkaset metrów przewyższenia. Ta droga pokazała mi tez inna Hiszpanię, tą ubogą, zaniedbaną, nie tętniącą życiem wiecznie ruchliwych ulic i barów. Góry Asturii i Galicji robiły wrażenie zapomnianych, odłożonych na bok przez bieg historii. Dziesiątki opuszczonych, na wpół zawalonych domów, mówiły, że wielu ludzi ucieka z tego miejsca. Setki szyldów „na sprzedaż” – także. Pustka i czas, biegnący tu jakby wolniej, są nieodłącznymi towarzyszami na tej drodze.

Kwintesencją Drogi stał się dzień, w którym pokonywaliśmy główny grzbiet Gór Kantabryjskich w okolicach wsi Borres. To najwyższy punkt Camino Primitivo.

Noc spędziłem w wypełnionym do ostatniego miejsca schronisku we wsi. Nikt nie wpisywał nas do książki meldunkowej, nie zbierał pieniędzy za nocleg, bo hospitalero po prostu tam nie ma. Budynek stał otwarty i pusty, z brudną podłoga, mikrofalą, pełniąca role kuchni i setkami much, które są plagą tego miejsca. Rano okazało się, że w miejscowym barze można napić się jedynie kawy i zjeść coś w rodzaju biszkopta, poza tym nie było nic. Na kilkugodzinną trasę przez góry wyszedłem więc niemal z pustym żołądkiem. Szlak prowadzący przez góry nazywany jest popularnie Camino de Hospitales i prowadzi między górami, połoninnym grzbietem, mijając kilka razy pozostałości szpitali, przyjmujących dawnych pielgrzymów zmierzających do Santiago de Compostela. Jak potrafili żyć mieszkańcy tych miejsc, nie potrafię sobie wyobrazić, gdyż na wysokości 1000 metrów nie ma nawet kawałka drewna, którym można napalić w piecu by rozgrzać dom. Kiedyś jednak wędrowali tędy pątnicy, a mieszkający w maleńkich wsiach i samotnych domach opiekunowie, mieli podobno obowiązek trzy razy w ciągu nocy wyjść przed dom i głośno nawoływać zagubionych w górach. Teraz starymi ścieżkami przechadzają się półdzikie konie i od czasu do czasu tacy jak my, pielgrzymi. Kilka godzin wędrówki przez góry, z widokiem na chmury ścielące się poniżej, w dolinach, wystarczyły, by dodać mi pozytywnej energii na długi czas.

Na Drodze Pierwotnej pielgrzymów nie spotyka się często, im dalej na południe, tym jednak więcej osób mijało mnie na drodze. Gdy tylko wszedłem na teren Galicji, ostatniej hiszpańskiej prowincji na mojej drodze, obecność ludzi stała się nagle wyraźna. Z dobrymi i złymi tego skutkami. Im więcej pielgrzymów, tym łatwiej o pomocna dłoń i ciekawe spotkanie na szlaku, tym więcej też ludzi którzy w tą drogę wybrali się chyba przez przypadek.

W jednym ze schronisk napatoczyła się nam grupa kilku młodych Hiszpanów. Wyraźnie zjawili się na Camino, by zabawić się w swoim gronie. Gdy w małej sali schroniska większość osób już spała, wrócili dość hałaśliwie z knajpy. O północy, gdy kładłem się spać, ku mojemu zdziwieniu znalazłem w swoim łóżku jednego z nich. Gość, aby się położyć, musiał zdjąć z górnej pryczy moje rzeczy i odłożyć je na podłogę, nie było więc mowy o incydentalnym pomyleniu miejsc. Chrapał w najlepsze, leżąc w dodatku na moim prywatnym prześcieradle. Nie miałem litości, ostre światło w oczy i pytanie „co robisz na moim miejscu?” poderwało go skutecznie. Na szczęście obyło się bez konfliktu, a nazajutrz odsadziłem grupę o kilkanaście kilometrów. Od poznanego na szlaku Francuza wiem jednak, że podobnie negatywne wrażenie zrobili na swoich kolejnych sąsiadach.

Takie wypadki zdarzają się, na szczęście, rzadko. Przez większość czasu Droga Pierwotna to cisza i zmaganie się z własną słabością. Tak zapamiętam tę drogę, choć nietrudna technicznie, wycisnęła ze mnie mnóstwo sił i energii psychicznej. Może to bliskość celu do którego zmierzam, a może już zmęczenie ta drogą?

Do Lugo dotarłem 25 lipca, w dniu św. Jakuba. na ulicach grała muzyka, ale tu i tam widać było czarne wstążki. Co oznaczały, dowiedziałem się dopiero nazajutrz…

Im dalej na południe, tym częściej droga schodzi z gór i prowadzi poboczem ruchliwego asfaltu. W okolicy Lugo, na 100 kilometrów przed końcem Drogi, maszerowałem twardą nawierzchnią całymi kilometrami. Może i jest to dobre dla kogoś, kto śpieszy się i już-już rad by zakończyć pielgrzymkę, ale nie sprzyja kontemplacji. Tym bardziej doceniałem miejsca, w których Camino poprowadzono przez pastwiska, lasy i małe przysiółki, które czas chyba już na zawsze zostawił w tyle.

Im bliżej głównej drogi do Santiago tym więcej ludzi, tym bardziej przestronne schroniska, tym więcej przydrożnych barów zapraszających na „menu de peregrino”. Kawałek z Lugo po raz pierwszy zobaczyłem drogowskaz, z dwucyfrową odległością do celu. A więc to jeszcze trochę, ostatnia prosta…

Drogo Pierwotna kończy się w Melide, 50 kilometrów przed Santiago, łącząc z Drogą Francuską. Dotarłem tam pewnego spokojnego popołudnia, spodziewając się zastać prawdziwe tłumy, setki osób walące najbardziej uczęszczanym szlakiem pielgrzymkowym świata. Tymczasem schronisko miejskie było zajęte przez ledwie kilkanaście osób, a na ulicach miasta minął mnie jeden mężczyzna idący pieszo. Nie tak wyobrażałem sobie tą drogę. Za to 12 kilometrów dalej, w Ribadiso i Arzúa, wszystkie albergues wypełnione były po brzegi. Kilkaset osób szykowało się do snu, przed ostatnim etapem na tej drodze.

Czas kończyć tę opowieść. Z żalem, ale i nadzieją myślę o chwili, w której stanę na placu przed katedrą Świetego Jakuba. To już tylko jeden dzień i ostatni wysiłek. Co czeka na końcu tej drogi? I czy rzeczywiście będzie to koniec?
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (11)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
marianka
marianka - 2013-07-31 02:54
Ależ symboliczna ta mgła na prawie ostatnim przystanku drogi, przesłaniająca to, co będzie dalej. Gratuluję - już tak blisko!
 
zula
zula - 2013-07-31 07:25
Zdjęcia fantastyczna... jest nawet czapka na głowie! Widoki z mgłą to mistrzostwo obiektywu a może miejsc jakie mijałeś ?!.
Gratuluję dotarcia do celu - wracaj szczęśliwie do domu ....
Czekam oczywiście na Twoje refleksje z Santiago,pozdrawiam
 
danach
danach - 2013-08-01 20:34
ale wytrwale wędrujesz do celu, który jest tuż tuż...
 
 
zwiedził 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 32 wpisy32 133 komentarze133 162 zdjęcia162 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
28.03.2013 - 04.08.2013