Geoblog.pl    lukaszs    Podróże    Pieszo przez Europę    Koniec Ziemi
Zwiń mapę
2013
04
sie

Koniec Ziemi

 
Hiszpania
Hiszpania, Finistère
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2750 km
 
Dokładnie 90 kilometrów na zachód od Santiago jest miejsce, do którego zmierzali pielgrzymi, po dotarciu do świętego miasta. To skalisty przylądek, uważany niegdyś za najdalej wysunięte miejsce Europy i całego ówczesnego świata. Dalej był już tylko niezmierzony ocean, a za nim otchłań w która spadają statki. Stając na skale, nazwanej Końcem Ziemi, Finis Terra, pielgrzym docierał do najdalszego punktu znanego człowiekowi. Tu zanurzał się w falach Atlantyku i wracał do domu obmyty z grzechów.

Dziś wiemy, że otchłani nie ma, ocean ma drugi brzeg, a najdalej wysuniętym punktem kontynentalnej Europy jest portugalski przylądek Roca. Magia dawnej historii jednak została. Gdy dotarło się do Santiago, warto przejść jeszcze parę dni, aby stanąć w tym miejscu.

Paradoks wędrówki w drodze do Finisterry (lub Fisterry, jak nazywają ją mieszkańcy Galicji) to fakt, że jest to jeden z najpiękniejszych odcinków całego hiszpańskiego Camino. Góry i nadmorskie klify, zielone lasy i jałowe pustkowia, średniowieczne mosty i małe wsie. A wszystko to na przestrzeni dwóch dni, co sprawiło, że czułem, jakbym przechodził jeszcze raz całą drogę z Irun do Santiago, tyle że w przyśpieszonym tempie. Szlak, który tam prowadzi, ma nawet własną nazwę: Camino Fisterra. Ma też normalne oznakowanie, sieć schronisk, a na zakończenie świadectwo przejścia, Finisterianę, którą, na podobieństwo composteli wydawanej w Santiago, odbiera się w ostatnim punkcie wędrówki. Po odpoczynku w mieście ruszyłem więc na ten ostatni etap w drodze przez Europę. Wyszedłem z Santiago planując dojść do przylądka w dwa dni. Szybko, ale bez gonitwy, dając sobie czas, by ostatni raz rzucić okiem na Hiszpanię.

Początek to dość męczące przejście górami i plątaniną dróg. To też Galicja w pigułce. Północno-wschodnia prowincja Hiszpanii to najbiedniejszy region kraju i to widać, gdy wędruje się szlakiem. To tu, po raz pierwszy od opuszczenia Polski, widziałem domy, w których pod jednym dachem żyją i ludzie, i zwierzęta. Połowa domu, ta lepiej odnowiona i ocieplona, przeznaczona jest na mieszkanie. Druga połowa, zazwyczaj z surowego kamienia lub pokryta tylko symbolicznie cienką warstwą tynku, to obora bądź stajnia. Tu także widziałem ludzi pracujących w polu ręcznie, tradycyjną kosą. W nowoczesnej Francji lub na sterylnych polach Niemiec byłoby to nie do pomyślenia.

Co ciekawe, mino nieciekawych perspektyw na przyszłość, niewielu mieszkańców Galicji chce opuszczać swoją ojczyznę. Ci, którzy się tu rodzą, bardzo często zostają. W samej prowincji, posiadającej własny język, żywe są też tendencje niepodległościowe. Na murach miast widać napisy „Independezia!” lub „Galicia is not Spain!”. W opinii miejscowych centralny rząd w Madrycie raczej eksploatuje region, niż go wspomaga.

Ale jeśli zapomnieć o polityce i ekonomii, Camino Fisterra to piękna wędrówka. Tym przyjemniejsza, że w kameralnym gronie. Po dotarciu do Santiago, na wędrówkę jeszcze 90 kilometrów decydują się nieliczni. Niektórzy przyjeżdżają autobusem, by chuć rzucić okiem na Atlantyk. Niemal cały czas szedłem więc samotnie, choć także i tam zdarzają się niespodziewane i niecodzienne spotykania.

Tak było w okolicy Maroñas, gdzie zatrzymałem się na noc. Widząc bezchmurne niebo postanowiłem spać pod gołym niebem i właśnie szukałem jakiegoś przytulnego miejsca, gdy na poboczu drogi ukazał się zielony teren, coś w rodzaju miejsca na piknik lub małego pola namiotowego. Rozkładała się już na nim czwórka ludzi, dwóch Brytyjczyków oraz czesko-niemiecka para. Wahałem się czy nie iść dalej, bo dzień jeszcze się nie skończył, ale zostałem i to była najlepsza decyzja tego dnia. Nazajutrz rano, gdy wszyscy przygotowywali śniadanie, Katerina, dziewczyna z Niemiec, wyjęła z plecaka… skrzypce i w chłodny, mglisty poranek popłynął nad nami melancholijny koncert Bacha. Staliśmy, słuchając jak urzeczeni, pielgrzymi przechodzący droga obok zatrzymywali się, by popatrzeć na to zjawisko, a muzyka płynęła i płynęła bez końca.

Zaledwie kilometr dalej, gdzie duża grupa wędrujących spotkała się pod jedynym w okolicy barem, wdaliśmy się w rozmowę z dwójka Francuzów. Wędrowali z okolic Dole, we wschodniej Francji, a więc z regionu, który pokonywałem jakieś 2 miesiące i 2000 kilometrów temu. 2000 kilometrów razem… Zdarzyło Ci się kiedyś przejść z kimś, sam na sam, dwa tysiące kilometrów?

Im dalej, tym przyjemniejsza stawała się droga. Pogoda, poprzedniego dnia deszczowa, poprawiła się, a miejsce niezbyt urodziwej zabudowy zajął suchy, jałowy płaskowyż, porośnięty kolczastą roślinnością. Drugiego dnia, wędrując między suchymi wzgórzami, po raz pierwszy zobaczyłem zachodnie wybrzeże Hiszpanii i latarnię morską na końcu długiego półwyspu. Gdzieś w tej okolicy minąłem młodego chłopaka. Sądząc po twarzy Koreańczyka. Szedł samotnie i wolniej niż inni, ale nie bez powodu. Gdy podszedłem bliżej niego zobaczyłem, że nie ma nóg. Zamiast nich, z nogawek krótkich spodni, wystawały mu dwie protezy. Na ich końcach znajdowała się para zwykłych butów. Nie zapytałem go skąd wyruszył, pozdrowiliśmy się tylko w przelocie, ale widok sunącego na protezach człowieka został ze mną na długo. Podobnie jak pytanie: co zrobiłbym, będąc na jego miejscu? Czy znalazłbym w sobie dość siły, by iść podobną drogą? Czy miałbym dość odwagi? Jakże łatwe wydają mi się teraz moje tysiące kilometrów z Warszawy, w porównaniu z drogą, jaką codziennie pokonuje tamten człowiek.

Wieczorem, drugiego dnia, dotarłem do Atlantyku, ostatnich kilkanaście kilometrów wędrując wzdłuż brzegu. O zachodzie słońca byłem już w miejscowości Fisterra. Stąd do przylądka pozostawało jeszcze 3 i pół kilometra. Było już późno, ale uparłem się, że chcę stanąć u celu jeszcze tego samego dnia. Latarnia morska rzucała już światło na okolicę, nad półwyspem przeciągał chłodny wiatr, drogą do miasta wracali ostatni pielgrzymi i turyści. Wyszedłem w tamtą stronę, pokonując ostatnich kilka zakrętów asfaltowej drogi. Było już ciemno, gdy dotarłem na nieduży plac, na jej końcu. Kawałek dalej stała latarnia, obok niej zaś betonowy słupek z podobizną muszli i prostym napisem: „0,00 KM”. Tuż obok zaczynała się ścieżka, prowadząca ku oceanowi. Kilkanaście metrów dalej, na skale, otoczonej z trzech stron oceanem, majaczył w półmroku prosty, granitowy krzyż. To był koniec drogi. Dalej nie było już dokąd iść.

Nie było wybuchów euforii. Raczej ulga, że to już. To, co miałem zrobić, właśnie zostało zakończone.

Stałem przez chwilę na skale, wpatrując się w spienioną wodę na dole. Kilka zdjęć, chwila milczenia sam na sam i wróciłem na drogę.

Wcześniej tego wieczoru spotkałem na drodze znajomych, którym robiłem zdjęcia pod katedrą w Santiago. Poradzili, abym po zejściu z przylądka nocował na plaży, gdzie koczują pielgrzymi, którym nie chce się nocować w schronisku. Uznałem to za świetny pomysł. Zacząłem więc wypatrywać miejsca, o którym mi mówili, ale, choć przeszedłem przez całą Fisterrę, właściwej plaży nie znalazłem. Szkoda. Ten moment był w sam raz, by usiąść na plaży z innymi, którzy skończyli swoją drogę, posłuchać ich opowieści, podzielić się emocjami. Minęła już północ, rozłożyłem się więc przy małej zatoczce w centrum miasta.

Rano wróciłem na przylądek. Wiatr ucichł, ale niebo zasłaniały chmury. Na skale siedziało kilku podobnych do mnie wędrowców, w zadumie patrzących się w ocean pod nimi. Obok kamiennego krzyża zobaczyłem ślady ognisk i wystające z nich przedmioty: na wpół spalone podeszwy, kijek teleskopowy, parasolkę. Tuż obok, na maszcie radiowym, wisiały resztki ubrań, jakieś szmatki, pamiątki po długiej wędrówce. Na skałach poniżej stało kilka par obuwia, niektóre, o dziwo, w dobrym stanie. Moje nie nadawały się już do niczego, ostatni tysiąc kilometrów przeszły tylko dzięki regularnemu łataniu kawałkami opony rowerowej. Zszedłem nieco niżej, zdjąłem moje dogorywające buty i delikatnie postawiłem na kamieniu obok, a potem długo wpatrywałem się w ocean. A więc to tak kończy się droga?

Do miasta zszedłem boso, znalazłem moją plażę i by tradycji stało się zadość, wskoczyłem do wody. Przechodzący bulwarem ludzie gapili się na faceta, który w samych majtkach wskakuje do Atlantyku i zanurza się trzykrotnie w zimnej wodzie, wydając przy tym ryk zranionego łosia.

W mieście odebrałem Finisterianę, dyplom po łacinie, poświadczający moje przybycie na koniec świata. A potem złapałem autobus jadący do Santiago. Po raz pierwszy od 16 tygodni wsiadłem w coś, co poruszało się na kołach i w ciągu 3 godzin wróciłem do Santiago.

Jak zakończyć tę opowieść? Mógłbym zamknąć ją niezbyt szczęśliwie pisząc, że przez kolejne dwie doby próbowałem łapać stopa w kierunku Polski, ale przejechałem przez ten czas jedynie 100 kilometrów do Lugo. 100 kilometrów w dwa dni, tempo zbliżone do pieszego… To zmusiło mnie do przyśpieszenia powrotu i gwałtownego wyszukiwania tanich połączeń lotniczych Hiszpania – Polska. Miesiąc wędrówki przez Hiszpanię, ścisnąłem do 13 godzin w pociągu Lugo-Barcelona. Wcześniejsze 2,5 miesiąca – do 3 godzin lotu. Zmartwiło mnie, że nie dałem rady tanio dostać się do kraju, ale nie miałem większego wyboru. Kilka spraw w Warszawie czeka na zamknięcie.

Ja zapamiętam jednak inne, weselsze zakończenie. Po powrocie z przylądka wylądowałem z powrotem w gościnnym mieszkaniu Gosi w Santiago. Kończyła się właśnie żałoba narodowa po zeszłotygodniowej katastrofie kolejowej, na ulicach było gwarno i ciasno niczym w ulu. Doskonały moment na świętowanie. Wspólnie z Gosią zabraliśmy więc z domu porcję sałatki, wino i usiedliśmy w parku, z widokiem na rozświetloną fasadę katedry. Widok był nie do opisania. Dwie słabo przespane noce sprawiły, że wystarczyła jedna butelka Rioji na głowę, abym regularnie się upił. Do tego stopnia, że szukałem potem między drzewami portfela, którego wcale nie zabierałem z domu. Moja gospodyni miała ze mnie ubaw po pachy i pewnie długo będzie wspominać ze śmiechem ten wieczór. Był to jednak najlepszy sposób na uczczenie tej drogi i wzniesienie toastu za wszystkie kolejne.

Co straciłem? 4 miesiące życia, 7 kilogramów wagi i kilka drobiazgów, o których nie warto nawet myśleć.

Co zyskałem? Poznałem nieco Stary Kontynent i jego mieszkańców. Doświadczyłem wspólnoty z ludźmi spotkanymi w drodze. Podjąłem kilka ważnych dla mnie decyzji. Sprawdziłem, jak na szlaku pielgrzymów działa ekonomia dzielenia się, swoista „ekonomia daru”. Poszerzyłem odrobinę swoją umiejętność przetrwania. Otrzymałem kolejną, ważną lekcję pokory i cierpliwości. Nie zyskałem wiary, ale widziałem ludzi popychanych do przodu ich własną wiarą. Zobaczyłem i poczułem na własnej skórze, że droga może nas zmienić, jeśli tylko jej na to pozwolimy. I coś jeszcze, coś bardzo ważnego, z czego zdam sobie pewnie sprawę po pewnym czasie, a czego na razie nie potrafię opisać słowami.

Tak wygląda koniec tej wędrówki. Dziękuję Wam wszystkim za to, że mi w niej towarzyszyliście. i za animusz, jakiego dodawaliście w listach i komentarzach. Buen Camino!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (13)
DODAJ KOMENTARZ
genek
genek - 2013-08-04 23:47
Dzieki za Camino. Napisz z tego ksiązkę , bedzie na pewno ciekawsza od tych co już są. Ja ją kupie , tak samo jak kupię Twoja książkę o Łuku Karpat.
 
adajurekispolka
adajurekispolka - 2013-08-05 03:47
Fajny opis.
Aż mam ochotę zachaczyć o ten rejon.
Pozdrowienia z Peru
 
mamaMa
mamaMa - 2013-08-05 11:11
Dziekuje za Droge i za slowa o niej...
I ciesze sie na nastepne!
 
danach
danach - 2013-08-05 12:53
Wspaniale się spisałeś i opisałeś Camino, ja czytając Twoje relacje cały czas miałam w głowie Camino koleżanki, która po amputacji piersi przeszła Drogę portugalską z 5 kg plecakiem do Santiago .Magia drogi jest wielka a przemyślenia bezcenne.
 
BoRa
BoRa - 2013-08-06 18:26
Piękna, wzruszająca, wydawałoby się, że absolutnie niemożliwa a jednak jak najbardziej rzeczywista zaskakująca Droga przez Europę a do tego wspaniały opis.
Jeśli ze wspomnień powstanie książka ja też chętnie kupię.
 
zula
zula - 2013-08-07 11:11
Finał wspaniały a trzy ostatnie zdjęcia mówią wszystko , dziękuję.

@Genek - książkę pt „Pustka wielkich cisz” o Łuku Karpat możesz już kupić !
http://www.lukaszsupergan.com/
 
marianka
marianka - 2013-08-08 12:49
Inspiracja, inspiracja, inspiracja!
 
Geoblog
Geoblog - 2014-03-17 11:56
Łukasz, gratulujemy wyróżnienia na Kolosach! Będziesz robił znów jakiś pokaz w Południku?
 
lukaszs
lukaszs - 2014-03-18 22:01
Na razie nie przewiduję, chyba po powrocie z kolejnej wycieczki, która nie wiem kiedy będzie :) za to w innych miejscach w Polsce - jak najbardziej. Zapraszam!
 
genek
genek - 2014-03-19 01:02
Ooo Brawo Admin. Wyróznienie to mało. To sie nalezy super wyroznienie. Camino drugi raz Samotny Łuk Karpat. Radość wielka, że są jeszcze ludzie, którzy to czynią i tak wspaniale zyja, a przy okazji robia słitfocie i git-opisy i zamieszczaja je na biezaco na geoblogu.
 
zula
zula - 2014-03-19 07:24
Gratuluję!!!
 
genek
genek - 2015-02-26 10:56
Gratulacje za Zagros !!!!
 
genek
genek - 2015-03-18 00:58
Marek Kaminski wyruszyl 16 marca na Camino z buta z kaliningradu chce dojsc na trzeci biegun prawie 4000 km w niecałe 100 dni. Szerokości Marek !!!
 
 
zwiedził 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 32 wpisy32 133 komentarze133 162 zdjęcia162 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
28.03.2013 - 04.08.2013