Gdy ma się przed sobą trzy miesiące wędrówki, trasę można wyznaczyć na dwa sposoby. Pierwszy: zdobywasz mapę każdego kraju, a nawet prowincji i dokładnie podliczasz kilometry, planując starannie miejsca noclegów, sprawdzając przebieg dróg i ścieżek, miejscowe ciekawostki itp. Drugi: wiesz, że zbyt wiele może zaskoczyć Cię w drodze, by układanie trasy miało sens i decydujesz się na totalny spontan. Po prostu sprawdzasz kierunek „zachód” na swoim kompasie, a potem wychodzisz z domu. Decyzje dokąd iść i gdzie spać podejmujesz po drodze. Gdy myślę o pielgrzymce do Santiago, właściwsza wydaje mi się ta druga opcja. Pozwala ona na swobodę jakiej nie da ścisłe trzymanie się map i przewodników.
Każdy może jednak wybrać jaki sposób wędrowania bardziej mu odpowiada. Gdy zacząłem przygotowywać się do drogi byłem zaskoczony, jak wiele szlaków świętego Jakuba istnieje w całej Europie. Tylko Polskę przecina kilkanaście. Wybór jest więc wielki. Dużo z nich jest oznaczonych w terenie, opisanych w specjalnych przewodnikach. Te położone już na terenie Hiszpanii, pokonywane przez pokolenia pielgrzymów, są bardzo ściśle wytyczone i opisane. W innych krajach oznakowanie może być mizerne. Spodziewam się więc, że w Czechach lub Niemczech znaków na drodze zobaczę niewiele, będę miał więc dużą swobodę w wyborze kierunku wędrówki.
Zresztą, zamierzam na całej trasie, między Warszawą a Santiago, traktować wszelkie przewodniki i kierunkowskazy raczej jako wskazówki. Doświadczenie uczy, że najciekawsze czeka zazwyczaj tam, gdzie niewiele osób dociera.
Droga przez Europę jest więc wyznaczona, choć bardzo orientacyjnie. Jest kilka miejsc, które chciałbym zobaczyć, ale to co pomiędzy nimi zostawiam losowi, który będzie mnie prowadził.
Moje postanowienia?
Wędrować siłą własnych nóg. Nie mieć oczekiwań. Dużo milczeć. Dziwić się jak dziecko. Ufać ludziom. Ufać intuicji. Żyć najprościej jak się da. Dojść do Santiago. Obmyć się w wodach Atlantyku i zostawić na przylądku Finisterre stare ubranie.
To chyba niewiele, ale czuję, że nic więcej nie potrzeba.
No dobrze, jest kilka miejsc, które chciałbym odwiedzić. Na polskim szlaku świętego Jakuba są to Gniezno (bo nigdy nie byłem) i Wschowa (bo byłem i chcę zobaczyć znajomych). Po opuszczeniu Polski będą to:
- Praga – bo podobno ładna, a zawsze była nie po drodze;
- Las Bawarski – bo lubię niskie góry;
- Ratyzbona – przez bogatą historię;
- Ulm – wydawało mi się niedawno, że z tego miasta pochodzili bohaterowie „Czarnego Mustanga” Karola Maya; później zorientowałem się, że chodziło o Hof, ale tak już zostało;
- Schwarzwald w południowo-zachodnich Niemczech – bo też są góry i to w dodatku po drodze, więc czemu nie;
- prowincja francuska – aby zobaczyć Francję inną niż wieża Eiffla;
- Clermont-Ferrand – bo uwielbiam „Podwójne życie Weroniki”;
- Camino del Norte – północny wariant hiszpańskiej Drogi, malowniczy i znacznie mniej uczęszczany niż główny, francuski;
- Guernica – aby zobaczyć miasto z obrazu Picassa;
- Picos de Europa – bo lubię wysokie góry;
- Santiago – bo droga jest celem, ale to miasto drogowskazem;
- Cabo Fisterre – bo dalej nie ma już nic.
Postanowiłem powrzucać niektóre z tych miejsc do wujka Google’a i obliczyć odległość. Maszyna losująca wypluła wynik. 3500 kilometrów drogami lub 3100 km piechotą. To dość dziwne, bo piesza wędrówka zawsze jest dłuższa, prowadzi przecież z dala od prostego asfaltu. Na wszelki wypadek przyjmuję więc tę większą wartość za wyznacznik. Jak wygląda na mapie Europy idealna, wygładzona trasa pielgrzymki, możesz zobaczyć w galerii. Ambitnie? Może. Ale na pewno w granicach możliwości. Wielu ludzi pokonało szlaki dużo dłuższe i trudniejsze niż ten. Dla mnie będzie to największy marsz życia, o ponad połowę dłuższy od Łuku Karpat z 2004 roku. Wierzę jednak, że dam radę.
Na zakończenie: niezależnie od mojego podejścia do wiary, droga do Santiago de Compostela jest pielgrzymką. Opowieści z drogi i wskazówki praktyczne będą się pojawiać na blogu, ale pisanie nie będzie najważniejszym zajęciem w tej drodze. Nie będzie też sponsorów ani patronów medialnych. Kilka osób pomogło mi jednak w przygotowaniach do tej drogi (o tym następnym razem), za co niezmiernie im dziękuję.