Geoblog.pl    lukaszs    Podróże    Pieszo przez Europę    Ostatnie dni w Polsce
Zwiń mapę
2013
09
maj

Ostatnie dni w Polsce

 
Polska
Polska, Bogatynia
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 494 km
 
We Wschowie zatrzymałem się nieco dłużej niż planowałem, tzn. zamiast rano wyszedłem o czwartej po południu. Chociaż to mój trzeci pobyt w tym mieście, coś sprawia, że po prostu lubię tu wracać. Atmosfera tego miejsca, fakt, że całe miasto można przejść w pół godziny, ludzie, których tu poznałem, tacy jak Kasia i Tomek Szwarcowie. Rozmowy z nimi to lekcja polskiej rzeczywistości, dowiedziałem się trochę o tym, jak „działa” pietnastotysięczna społeczność. Jak splatają się ze sobą władza, media i ludzie. I jak trzeba nagimnastykować się oraz jakich podstępów użyć, aby, będąc niewielką organizacją kulturalną, stworzyć prawie z niczego festiwal podróżniczy i cykle spotkań tam, gdzie, zdawałoby się, nic się nigdy nie dzieje. A takim miejscem jest właśnie Wschowa i takim stowarzyszeniem kieruje Tomek, który opowiadał mi, jak powoli i opornie udawało u się przekonać włodarzy miasta do swoich pomysłów. Na tej i podobnych rozmowach minął nam wieczór i poranek kolejnego dnia.

Mieszkanie w małych miejscowościach ma też i plusy. Na wieść, że do miasta przychodzi facet w drodze do Hiszpanii, szef miejscowej piekarni przy ks. Kostki, jeszcze przed moim przybyciem kazał przyjść, i wziąć tyle chleba, ile będę chciał.

Gdzieś między rozmowami i objadaniem się, zajrzałem na rynek, szukałem znaków muszli na murach kamienic, wpadłem po pamiątkową pieczątkę do klasztoru. I. Last but not least, odebrałem od Tomka drugi obiektyw, który czekał na mnie od paru dni. Naprawiony i działający jak nowy. Plecak będzie odrobinę cięższy, ale zdjęcia może nieco bardziej urozmaicone.

Opuściłem Wschowę, opuszczając tym samym Wielkopolskę. Jeszcze tego wieczoru znalazłem pierwsze znaki Dolnośląskiego szlaku św. Jakuba w Głogowie. Noc zastała mnie na przedmieściach i choć planowałem dotrzeć tego wieczoru do sanktuarium w Jakubowie, musiałem ratować się przewodnikiem który dostałem od księdza z Żabnego. Dzięki niemu pierwszą noc na Dolnym Śląsku spędziłem w domu Cichych Pracowników Krzyża w Głogowie. Pracująca tam siostra Nella zgodziła się mnie przenocować, dostałem mały pokój i rozkładany materac – więcej niżbym oczekiwał.

Następnego dnia, gubiąc się wśród pól na południe od miasta, trafiłem do Jakubowa, głównego sanktuarium pielgrzymkowego i być może najważniejszego miejsca na Szlaku Dolnośląskim. Ksiądz wyjeżdżał akurat w odwiedziny do innej parafii, bardzo ucieszył się jednak z niezapowiedzianej wizyty. Siedząc tam znowu żałowałem, że nie dotarłem na noc tam, gdzie zamierzałem, miałem wrażenie, że bez problemu mógłbym się tu zatrzymać, korzystając z domu stojącego obok świątyni. Dostałem herbaty, a przed samym wyjazdem proboszcz wręczył mi klucze do kościoła, abym mógł wejść i obejrzeć główne sanktuarium. Niesamowite.

Miejsce tchnęło spokojem. Mało kto zagląda w to miejsce. Kamienny kościół stoi na skraju wsi. Dokoła niego widać jeszcze stare płyty nagrobne z czasów pruskich,m z niemieckimi inskrypcjami i rzeźbionymi figurami zmarłych. Poniżej świątyni, w lesie, znalazłem źródło św. Jakuba, istniejące tu podobno od ponad tysiąca lat i jako cudowne odwiedzane przez pielgrzymów od XII wieku. Zresztą i teraz trafiają tu pielgrzymki. Przeglądając księgę pamiątkową, wśród setek odwiedzających, znalazłem dwie osoby, które na przestrzeni ostatnich kilku lat szły do Santiago. Jedna z Poznania, druga z Warszawy. Ciekawe kim byli? I czy doszli?

Z czym będzie kojarzył mi się Dolny Śląsk?

Ze znakami – tymi znajdowanymi na drodze. Szlak Dolnośląski to najstarsza z polskich dróg jakubowych. Jest najstarsza, najlepiej oznaczona w terenie, wiedzą o niej informacje turystyczne, spotkani na parafiach księża, czasem nawet zwykli ludzie. Znaki białej muszli na niebieskim tle zniknęły za Wschową, by pojawić się na rogatkach Głogowa. Wielka rzeźba w kształcie muszli witała mnie w Jakubowie. Później znaki przepadają na nowo, by ukazać się po drugiej stronie Borów Dolnośląskich pojawić się, ni stąd ni zowąd, na przypadkowej latarni w centrum Bolesławca. Później „wsiąkają” na nowo, by pokazać się na stałe już na polskich Łużycach, między Henrykowem Lubińskim, a Zgorzelcem. W tamtych okolicach znaki widać czasem co kilka metrów. Czasem są to, znane z hiszpańskiego Camino, żółte strzałki. O oznaczeniu polskiego Camino postaram się zresztą napisać jeszcze coś więcej.

Ze znakami – tymi dawanymi przez ludzi. Szczególne dwa dni zapamiętam z przejścia odcinka Jakubów – Bolesławiec. Zmęczony błądzeniem wśród dolnośląskich pól, człapałem już nocą gdzieś w okolicach Polkowic. Droga tego dnia zgnoiła mnie trochę, miałem jednak cichą nadzieję, że w parafii Pogorzeliska znajdę nocleg. Dziesięć kilometrów przed celem zapukałem do przypadkowego domu, prosząc o wodę. Zamiast kranówy dostałem butelkę oranżady, a kobieta, która mi otworzyła stwierdziła, że wyglądam na pielgrzyma. Gdy potwierdziłem, spytała „a to może na tym jakubowym szlaku co tu biegnie?”. Zadziwiające. W małych wsiach jakie mijałem wcześniej, nikt nie kojarzył tej drogi.

Człapałem dalej asfaltem, gdy godzinę później zatrzymał się przy mnie samochód.

- Dokąd idziesz?

- Do Pogorzelisk. Takim szlakiem pielgrzymkowym…

- Wiem, moja teściowa przed godziną dała ci pić i powiedziała, że tędy idziesz. Wskakuj podwieziemy cię do Chocianowa, tam przenocujesz u księży.

- Dziękuję, ale nie mogę. Obiecałem sobie, że będę szedł tylko pieszo – zacząłem się tłumaczyć.

Przez chwilę musiałem być naprawdę stanowczy, bo kierowca bardzo chciał podwieźć mnie około 10 kilometrów. Stanęło na tym, że jadąc przez Pogorzeliska zapuka do proboszcza i ostrzeże go, że dotrze do niego spóźniony włóczęga.

- A może jeść chcesz? Wracamy z wesela, tort mamy – i nagle z tylnego siedzenia wysunęło się w moją stronę pudełko. Kolejny opad szczęki, nie wiem co powiedzieć, jak podziękować. Drobny gest, kilkanaście różnych kawałków ciasta to nic wielkiego, gdy wraca się z hucznej zabawy, ale dla mnie, w tamtej chwili, jakby kawałek nieba. Sami rozumiecie.

Gdy dotarłem proboszcz już spał, położyłem się więc obok kościoła. Czym się to skończyło? O tym na krótkim filmie:

http://www.youtube.com/watch?v=p6tWpzmtFTk

Rano przebiłem się przez duży kompleks Borów Dolnośląskich. Pogoda była kiepska, a ja liczyłem od dłuższego czasu czy starczy mi gotówki do końca miesiąca, bo stan portfela znów nie był różowy. Kawałek przed Bolesławcem, na wiejskim skrzyżowaniu, zatrzymał się obok mnie samochód. Za kierownicą kobieta. Łik, łik, łik, uchyla się okienko i pada pytanie:

- Pan tak z drewnianym kijkiem? Może na pielgrzymce?

- W sumie zgadła pani…

- A daleko?

- Jak pani powiem dokąd, to pewnie pani pomyśli, że zwariowałem.

- A nie do Hiszpanii przypadkiem?

- ???

- Bo rok temu szedł tędy podobny człowiek do pana, też na pielgrzymce. I mówił że idzie do Hiszpanii. Do San Sebastian czy coś…

- A nie do Santiago przypadkiem?- Może być! No i szedł do tego San Sebastian i też z takim kijem.

- A miał muszle na plecaku?

- Nie pamiętam, ale może. Zaraz, niech pan trzyma – i spod hamulca ręcznego wyciąga 50 złotych w papierku i podaje mi przez okno.

- Nie no, pani chyba żartuje!

- Niech pan bierze! Przyda się na nocleg, w końcu to nie taka tania sprawa. Jak będzie wieczór, niech pan szuka jakiejś agroturystyki w okolicy – i odjechała.

Stałem na drodze, trzymałem pieniądze w garści i aż mnie zgięło. Dosłownie przyklęknąłem na poboczu z wrażenia. Podobne historie zdarzały mi się już kiedyś, ale za każdym razem są tak niespodziewane, że nie sposób się do nich przyzwyczaić. Po prostu czuję jak mięknie we mnie wszystko.

W Bolesławcu, stojącego przed kancelarią parafialną, zobaczył mnie młody ksiądz. Śmiesznie wyglądał: lekko zarośnięty i w czarnej bluzie z kapturem wyglądał na rasowego punkowca. Postawił przede mną wszystko, co miał w kuchni, w biegu zrobił jajecznicę, po czym poleciał do kościoła spowiadać wiernych. „Wspomnij i o mnie przy okazji tej drogi” – powiedział na pożegnanie, a gospodynie przykazał, by pozwoliła mi siedzieć w jadalni tak długo, jak będę potrzebował.

Ale Dolny Śląsk to dla mnie także rozpad i rozkład. W drodze przez wsie i miasteczka mijałem codziennie rozpadające się, poniemieckie domy, dworki, spichlerze, pałacyki. Wszystkie pamiętające jeszcze początek zeszłego stulecia, albo koniec jeszcze wcześniejszego. I niemal wszystkie rozpadające się w pył, zostawione przez dawnych właścicieli, a przez nowych przybyszy którzy objęli te ziemie niechciane. Niektóre służyły jako magazyny PGR-ów i stodoły, teraz zarastają roślinnością i zmieniają się w kupy gruzu. Szachulcowe domy, ewangelickie zbory, przywiezione z zachodu mansardowe dachy, których próżno by szukać na Mazowszu… Zagubione gdzieś między nowymi zabudowaniami, znikają pomału z krajobrazu. To co nowe wcale nie jest ładniejsze, ale pewnie bardziej wygodne i funkcjonalne. Szkoda. Niemcy, odwiedzający rodzinne strony swoich dziadków muszą płakać.

Ostatnie kroki w kraju to Łużyce. Z zalanego deszczem Lubinia (pozdrowienia dla lekarza z nocnego dyżuru i podziękowania za wyciągnięcie kleszcza!) ruszyłem w stronę Henrykowa. Znaki pojawiają się tu co krok. Rzuty oka na henrykowski cis, najstarsze drzewo w Polsce, przejcie przez Gronów i po 21 dniach od wyjścia z domu, stanąłem nad brzegiem Nysy Łużyckiej w Zgorzelcu. I wielka ulga, bo choć jeszcze nie opuszczałem Polski, jakiś etap właśnie się skończył.

Aby uczcić to doniosłe wydarzenie, postanowiłem szarpnąć się, pierwszy raz w życiu, na pięciogwiazdkowe zakwaterowanie. Nocleg zapewnił hotel Pruszyński:

Rano spacer nad rzekę i pamiątkowe zdjęcie. Na Niemcy przyjdzie jeszcze czas.

Kolejna doba to wędrówka droga przez Worek Turoszowski do Bogatyni, noc w rozwalającej się stodole, ostatnia pieczątka w paszporcie pielgrzyma, a rankiem stanąłem na granicy czeskiej niedaleko Hornego Vitkova:

http://www.youtube.com/watch?v=iEz7Q3BsL9I

Po 23 dniach polskie Camino zostało zakończone.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2013-05-10 20:33
Miarowy , szybki krok świadczyć może ,że ból nóg trochę mniejszy .
Film jeden i drugi bardzo ciekawy ale ...hotel 5 * na nocleg dla pątnika zupełnie nie pasuje :)))
Zdjęcia - co pisać ...jak zawsze na pięć gwiazdek !,
pozdrawiam i życzę u Bratanków spotkania dobrych ludzi .
 
zuzkakom
zuzkakom - 2013-05-11 06:06
Widać ludzie mają zaufanie do pielgrzymów, no i dobrze Ci z oczu patrzy ^^
 
filifionka
filifionka - 2013-05-12 21:00
Opowieść zapiera dech!!!
 
marianka
marianka - 2013-05-25 19:57
Gratuluję zakończenia kolejnego etapu. Oby dalsza opowieść i przygody były nie mniej wspaniałe!
 
 
zwiedził 2.5% świata (5 państw)
Zasoby: 32 wpisy32 133 komentarze133 162 zdjęcia162 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
28.03.2013 - 04.08.2013