Przez Bawarię idę, jak dotychczas, własną wariacją szlaku do Santiago. Jeszcze w warszawie zaopatrzyłem się w niemiecka mapę „Jakobswege”, gdzie oznaczone są wszystkie szlaki pielgrzymkowe na ternie Niemiec, a na odwrocie – także Europy. Trasa którą idę, w mniej niż jednej trzeciej pokrywa się z którymś z nich. Natrafiam na znaki i drogowskazy w miastach lub między nimi, ale nie staram się odnajdować go i iść nim ze 100% dokładnością. Znaki w kształcie muszli pojawiają się jednak regularnie, czego w Czechach nie było nawet przez chwilę.
Pierwszy raz natrafiłem na nie w Cham, kilka godzin po opuszczeniu Czech. Jeśli wierzyć mapom i przewodnikom, Cham nie leży na zasadniczym Szlaku Jakubowym, ale duża bazylika pod wezwaniem świętego, jest lokalnym ośrodkiem pielgrzymkowym.
Trafiłem tam po całym dniu w deszczu i miałem wielką ochot na odpoczynek w jakimś przytulniejszym miejscu niż przystanek albo szopa na poboczu. Na świątyni pełno było znaków: podobizna świętego na portalu przy wejściu, rzeźba w nawie głównej, znak muszli na drzwiach i na murze. Przy drzwiach czekała nawet pieczątka do wbicia w dokument pielgrzymki. Gdy wszedłem do środka, kościelny, w bawarskiej kamizelce i skórzanych, krótkich spodniach na szelkach, zapalał świece przed mszą. Pokazał mi, gdzie mogę podbić paszport, ale o nocleg nie miałem śmiałości go zapytać. Czekałem potem przed wejściem do biura parafialnego, ale po mszy nikt się tam nie zjawił. Szkoda. Przemoczony i wychłodzony, marzyłem tej o nocy w cieple.
Wchodząc do Bawarii znajdziesz się jednak w regionie, gdzie tradycja Szlaku Jakubowego jest dobrze znana. Dwa dni po opuszczeniu Cham trafiłem już do Regensburga, w dolinę Dunaju. Pierwsze zaskoczenie spotkało mnie w którymś centrum handlowym. Szedłem z plecakiem między eleganckimi sklepami, gdy tuż za mną jakiś mężczyzna zawołał „Hej, Pilger!”. Starszy Niemiec z wielką brodą poznał mnie, widząc muszlę, która niosę z tyłu plecaka. Okazało się, że sam przeszedł 9 razy Drogę Francuską do Santiago. 9 razy 800 daje 7200 kilometrów. Prawie dwukrotność mojej trasy z Warszawy! Przypomniała mi się historia z filmu „The Way” i jeden z jego bohaterów, idący do Santiago, by zrzucić trochę wagi. Niemiec, z którym rozmawiałem, swój mięsień piwny miał dobrze rozbudowany, ale i tak twierdził, że przed wyruszeniem ważył o 20 kilo więcej. Do ruszenia na szlak zmotywował go fakt, że nie był już w stanie sam zasznurować sobie butów i prosił o pomoc żonę.
Regensburg to piękne stare miasto i imponująca katedra w centrum, najwięcej czasu spędziłem jednak w kościele św. Jakuba. Jeśli będziesz kiedyś w tym mieście, zajrzyj do niej koniecznie. Do środka wchodzi się przez romański, prawie tysiącletni portal, a tuż obok wejścia zaczyna się wschodniobawarski Szlak Jakubowy prowadzący do Donauwörth. Od tego miejsca znaki kierowały mnie bezbłędnie za miasto i prowadziły przez trzy kolejne dni. Ten odcinek drogi to zdecydowanie najdłuższy, oznakowany odcinek jakim szedłem, łącznie około 150-kilometrowy. Za Regensburgiem idzie, wśród lasów i wsi, na południowy zachód, nad brzeg Dunaju w Kelheim, a stamtąd do Eichstädt i dalej, do Donauwörth.
Szlak Jakubowy to tylko jedna z wielu znakowanych tras w Bawarii. Oprócz znaków pielgrzymiej muszli co chwile widziałem zmieniające się znaki szlaków rowerowych, archeologicznych, historycznych,m przyrodniczych, ścieżek do nordic walking. Na długim odcinku szedłem także międzynarodowym szlakiem pieszym E-8. W Niemczech panuje ten fajny zwyczaj, że każde, nawet małe miasto, posiada informację turystyczną, a dokoła – wyznaczone szlaki, piesze i rowerowe. Jest ich mnóstwo. Mając darmowe mapy można wędrować, w nieskończoność wybierając warianty. Oznaczenie jest zazwyczaj bardzo dobre, choć bywają wyjątki. Gdy tylko Szlak Jakubowy wchodził do lasu, znaki szybko znikały. Biegałem wtedy między słabo widocznymi ścieżkami, a do celu docierałem tylko według kompasu. Po takich przeprawach przez lasy było niemal pewne, że wyniosę na ciele, wgryzionego we mnie, pasażera na gapę, zacząłem więc unikać zakrzaczonych odcinków. Ale, ale… mnóstwo Niemców uprawia turystykę rowerową. Codziennie mijają mnie dziesiątki ludzi, jadących szlakami rowerowymi. A ponieważ szlaki te są już dobrze wyznakowane, często idę ich śladem.
Jeden z ciekawszych odcinków zaczął się w Kelheim, pół dnia drogi za Regensburgiem. Z miasta ścieżka prowadziła w dolinę Dunaju, płynącego tu między wapiennymi ścianami skalnymi, a kilka godzin dalej łączył się z historycznym szlakiem zwanym „Limes Weg”. Znaki wiodły niewielkim wzniesieniem terenu, ciągnącym się prosto jak pod linijkę – była to pozostałość muru, jaki rzymscy cesarze, Trajan, Hadrian i Probus, wznosili na granicy imperium, na wypadek walk z Germanami. Idąc przez las znaleźć można fundamenty wierz strażniczych sprzed 20 wieków. Miejsce, w którym ciągnęła się granica, do dziś jest widoczne w terenie, jako niewielki garb, wystający kilkadziesiąt centymetrów ponad otoczenie. Są miejsca, gdzie wyznacza on granicę lasu i pół, gdzie indziej ginie między drzewami.
Znaki Szlaku św. Jakuba prowadzą do Donauwörth i dalej, do Ulm. Później droga pielgrzymkowa wkracza na teren Badenii-Wirtembergii i prowadzi do Konstanz, na granicy ze Szwajcarią. Ja idę jednak konsekwentnie doliną Dunaju, aż w pobliże jego źródeł. Na mojej mapie nie przebiega tędy żaden ze szlaków, w terenie spotykam jednak niekiedy drogowskazy Szlaku Naddunajskiego. Może to jakiś nowy, niemiecki projekt? Znaki giną często i żaden odcinek nie jest już oznakowany tak dobrze, jak ten za Regensburgiem. Nieważne jednak gdzie bym się nie znalazł, gdy mówię „idę Drogą św. Jakuba” każdy Bawarczyk którego spotkałem wiedział o co chodzi. „Ich gehe am Jakobsweg” i wszystko staje się jasne. Wszyscy znają ten szlak pielgrzymkowy, wielu wie którędy prowadzi i gdzie się kończy. W Niemczech nie mam już problemu żeby powiedzieć, że idę do Santiago. Niektórzy patrzą z niedowierzaniem, ale nikt nie uważa mnie za wariata. Wszyscy wiedzą o co chodzi, kiwają głowami, życzą powodzenia. Niektórzy dodają „Ultreia!”, zwyczajowe pozdrowienie pielgrzymów idących do Santiago.
Były jednak dwa razy, kiedy znajomość Szlaku Jakubowego dała o sobie odczuć szczególnie. I o tym w następnej opowieści.